Między Niebem a Ziemią (reportaż z podróży po Indiach)

Stoję na ghacie w Varanasi, gdy pierwsze promienie słońca przebijają się przez gęstą mgłę unoszącą się nad Gangesem. Miesiąc w Indiach to jak życie w kalejdoskopie – każdy obrót przynosi nowy wzór, każda chwila zmienia perspektywę. Delhi, Mumbaj, Varanasi, Koczin, Bengaluru, Kalkuta – każde z tych miast to osobny rozdział w księdze sprzeczności, którą są współczesne Indie.

W Delhi biznesowe centrum Gurugram wznosi ku niebu szklane wieże, podczas gdy kilka kilometrów dalej, w starych dzielnicach, życie toczy się tak samo jak przed wiekami. Mumbaj – miasto marzeń i złamanych serc – gdzie apartamentowiec za miliard dolarów rzuca cień na największe azjatyckie slumsy. To właśnie tutaj najboleśniej widać przepaść między bogactwem a biedą, między przeszłością a przyszłością.

Varanasi uderza w zmysły jak młotem. Święte miasto nad Gangesem, gdzie życie i śmierć tańczą ze sobą w odwiecznym rytuale. Dym ze stosów pogrzebowych miesza się z kadzidłami płonącymi w świątyniach, a modlitwy sadhu zlewają się z klaksonami riksz. To tutaj Indie obnażają swoją duchową duszę, nie próbując jej upiększać dla turystów.

W Koczinie portugalskie forty i chińskie sieci rybackie opowiadają historie o czasach, gdy Kerala była centrum światowego handlu przyprawami. Dziś w kawiarniach Fort Kochi hipsterzy popijają masala chai, podczas gdy na ulicach wciąż unosi się zapach kardamonu i cynamonu. Bengaluru – indyjska Dolina Krzemowa – gdzie programiści w drodze do biur mijają świątynie z tysięczletnią historią.

A Kalkuta? Miasto radości i smutku, jak nazwał je Dominique Lapierre. Tutaj kolonialny przepych British Raj spotyka się z dziedzictwem Matki Teresy. W zaułkach North Kolkata życie wylewa się na ulice – handlarze herbaty krzątają się między straganami z książkami, a zapach biryani miesza się z wonią jaśminu.

Wszędzie plastik – zmora współczesnych Indii. Unosi się na falach świętego Gangesu, zalega na plażach Goa, gdzie turyści szukają swojego kawałka raju. A jednak… A jednak jest w tym kraju coś, co sprawia, że wszystkie te kontrasty, cała ta kakofonia barw, dźwięków i zapachów układa się w najbardziej fascynującą opowieść świata.

Incredible India – hasło wymyślone przez marketingowców, które paradoksalnie trafia w sedno. Bo Indie są niewiarygodne. Niewiarygodne w swojej złożoności, w kontrastach, w zdolności do jednoczesnego trwania w przeszłości i pędzenia w przyszłość. To kraj, który wymyka się prostym definicjom, który jednocześnie zachwyca i przeraża, przyciąga i odpycha.

Miesiąc to zbyt krótko, by zrozumieć Indie. Może całe życie to zbyt krótko. Ale wystarczająco długo, by pozwolić temu krajowi zmienić sposób, w jaki patrzymy na świat.

Bo jak powiedział Ryszard Kapuściński: „Indie to nie miejsce, to doświadczenie”.