Kamienie mówią tu więcej niż słowa. Każdy z nich jest świadkiem niewyobrażalnego bólu, niemego krzyku dzieciństwa wyrwanego z korzeniami jak palestyńska oliwka.
Woda kapie ze zniszczonego wodociągu – każda kropla to metafora przetrwania. Tu woda nie jest tylko życiem, ona jest modlitwą, nadzieją, marzeniem. Gdy studnie wysychają, a zbiorniki są puste, sama wilgoć w oczach staje się oceanem cierpienia.
Nie pamiętam kto to powiedział: „Przemoc rodzi przemoc, a ludzkość traci w tym procesie swoją godność.” I te słowa brzmią jak echo między gruzami domów, między twarzami dzieci, które znają wojnę zanim poznały zabawki.
Dziecko w tym miejscu uczy się liczyć nie od zabawek, ale od bomb. Od kalendarza wojennych dni. Od miejsc, które były domem, a stały się tylko wspomnieniem.
Arcybiskup Desmond Tutu: „Jeśli chcesz osiągnąć pokój, musisz rozmawiać ze swoimi wrogami, a nie ze swoimi przyjaciółmi.” Ale jak rozmawiać, gdy głos zagłusza ryk silników bojowych, gdy krzyk dziecka staje się bardziej zrozumiały niż dyplomatyczne noty?
Tu każdy metr ziemi jest świadectwem. Tu historia pisana jest krwią i łzami. Tu chleb powszedni to nie tylko zaczyn i mąka, ale symbol oporu, przetrwania, godności.
Rami Elhanan, który stracił córkę w 1997 roku mówił: „Nasz ból nie może być usprawiedliwieniem dla zadawania bólu innym.” I w tym zdaniu jest cała głębia ludzkiego cierpienia – zdolność do empatii nawet w momencie najgłębszego bólu.
To nie jest tekst o wojnie. To opowieść o ludziach. O tym, co zostaje, gdy już nic nie zostaje. O nadziei, która jest trwalsza niż mury, silniejsza niż pociski.