Zbliżające się wybory prezydenckie w Polsce to jak casting do roli, której nikt tak naprawdę nie rozumie – włącznie z samymi kandydatami. Paradoksalnie, mimo że konstytucyjne uprawnienia głowy państwa są jasno określone, kolejni lokatorzy Pałacu Prezydenckiego zdają się gubić w labiryncie własnych obietnic i politycznych uzależnień. A wszystko to w czasach, gdy sama idea demokracji stała się towarem deficytowym na światowych rynkach politycznych.

Galeria portretów niedoskonałych

Spójrzmy wstecz. Od czasów Lecha Wałęsy, który w skarpetkach gonił złodziei (choć ci prawdziwi spokojnie budowali swoje fortuny), przez techniczną prezydenturę Kwaśniewskiego, po Andrzeja Dudę, który zamiast być prezydentem wszystkich Polaków, został mistrzem polaryzacji – mamy do czynienia z serią rozczarowań na najwyższym szczeblu. Każda kadencja to kolejny rozdział w podręczniku zatytułowanym „Jak nie być prezydentem”.

Obecni pretendenci do fotela prezydenckiego prezentują się jak bohaterowie serialu politycznego, gdzie każdy ma swoją wyrazistą rolę:

Rafał Trzaskowski: Europejczyk z warszawską perspektywą, który musi udowodnić, że potrafi patrzeć szerzej niż na obwodnicę stolicy. Jak każdy wielkomiejski liberał, próbuje przekonać prowincję, że rozumie jej problemy, siedząc w warszawskiej kawiarni.

Radosław Sikorski: Dyplomata o międzynarodowej renomie, którego ciętym językiem można by kroić politycznych oponentów. Człowiek, który w mediach społecznościowych potrafi wywołać międzynarodowy skandal szybciej niż większość ludzi pisze tweeta o pogodzie.

Szymon Hołownia: Marszałek, który chciałby być ponad podziałami, choć sam jest produktem tych podziałów. Z telewizyjnego showmana stał się politycznym ekwilibrystą, balansującym między wszystkimi stronami sporu.

Sławomir Mentzen: Libertarianin w krawacie, próbujący przekonać, że wolny rynek rozwiąże wszystkie problemy. Nawet te, których istnienia nie uznaje.

Mateusz Morawiecki: Bankier, który mógłby zostać kandydatem PiS – człowiek tysiąca obietnic i miliona mieszkań, które miały powstać. Polityczny kameleon, który z prezesa banku przeistoczył się w socjalistę rozdającego publiczne pieniądze, by teraz potencjalnie wcielić się w rolę ojca narodu. Mistrz PowerPointa i wizualizacji success story, które zawsze mają nastąpić „już za chwilę”. Człowiek, który potrafi jednocześnie być i nie być w kilku miejscach, posiadać i nie posiadać nieruchomości, pamiętać i nie pamiętać kluczowych decyzji – idealny kandydat na czasy postprawdy.