Może więc zamiast szukać kolejnego zbawcy narodu, powinniśmy skupić się na znalezieniu prezydenta, który po prostu będzie uczciwie wykonywał swoje konstytucyjne obowiązki? Choć brzmi to mało spektakularnie, być może właśnie tego najbardziej potrzebuje Polska? W czasach, gdy demokracja na świecie jest w odwrocie, a populizm święci triumfy od Waszyngtonu po Warszawę, może właśnie nudny, przewidywalny i kompetentny prezydent byłby najlepszym antidotum na polityczne szaleństwo naszych czasów.
Bo jak mawiał pewien klasyk: „Demokracja to najgorszy system polityczny, jeśli nie liczyć wszystkich pozostałych”. Szkoda tylko, że coraz więcej krajów zdaje się o tym zapominać, a my w Polsce wciąż udajemy, że nie widzimy, jak nasza demokracja powoli zamienia się w reality show z coraz gorszymi aktorami w rolach głównych.
Post scriptum, czyli polskie absurdy genealogiczne
A na deser zostawiliśmy sobie wisienką na torcie polskiej hipokryzji politycznej – nagłe zainteresowanie drzewami genealogicznymi małżonek kandydatów. Bo oto część prawicowych mediów, jakby nie mając już innych argumentów, próbuje zrobić sensację z żydowskiego pochodzenia Anne Applebaum, żony Radosława Sikorskiego. To samo środowisko, które przez osiem lat nie zauważało (lub udawało, że nie zauważa) podobnego pochodzenia Agaty Kornhauser-Dudy, żony urzędującego prezydenta. Nikt nie kwestionuje jej wiedzy, umiejętności… tylko pochodzenie.
I tak oto mamy w Polsce antysemityzm na zamówienie – włączany i wyłączany jak światło w pokoju, w zależności od politycznych potrzeb. Gdy trzeba uderzyć w przeciwnika – nagle pochodzenie staje się problemem. Gdy trzeba bronić „swoich” – zapada głucha cisza. Można by rzec – antysemityzm Schrödingera: istnieje i nie istnieje jednocześnie, w zależności od tego, kto i kiedy zajrzy do rodzinnego albumu.
To swoiste qui pro quo mogłoby być nawet zabawne, gdyby nie było tak żenujące. Bo oto w kraju, który wydał światu Kopernika (o którego narodowość do dziś kłócą się Polacy z Niemcami), Chopina (pół Polaka, pół Francuza), Józefa Rotblata (polskiego Żyda, laureata Pokojowej Nagrody Nobla) i wielu innych wybitnych ludzi o mieszanym pochodzeniu, wciąż próbuje się grać kartą etnicznej „czystości”.
Może więc zamiast szukać żydowskich przodków u żon kandydatów, lepiej byłoby poszukać u kandydatów odrobiny przyzwoitości? Bo jak na razie, jedyne co udało się znaleźć, to kolejny dowód na to, że w polskiej polityce wszystko może być bronią – nawet cudze drzewo genealogiczne. I to w kraju, gdzie podobno „z antysemityzmem walczymy od rana do wieczora”, jak mawiał pewien nieodżałowany klasyk.