Chcę Polski, w której różnice poglądów są początkiem dialogu, a nie końcem rozmowy. Gdzie można się nie zgadzać bez nienawiści i dyskutować bez wzajemnego wykluczania. Kraju, w którym partie polityczne rywalizują na pomysły i kompetencje, a nie na głośność krzyku i siłę antagonizmów.
Bo siła Polski nie leży w jednomyślności, lecz w umiejętności czerpania z różnorodności. Nie w wykluczaniu innych, ale w zdolności do współpracy mimo różnic. Nie w zamykaniu się w bańkach podobnie myślących, lecz w odwadze do wysłuchania odmiennych racji.
Prawdziwie silna Polska to taka, która nie musi wybierać między tradycją a nowoczesnością, między Wschodem a Zachodem, między konserwatywnym a liberalnym spojrzeniem na świat. To Polska, która potrafi łączyć te perspektywy, czerpiąc z każdej to, co najcenniejsze.
A tolerancja, o którą się upominam, to nie bezmyślna akceptacja wszystkiego, lecz dojrzała umiejętność życia w społeczeństwie różnorodnych poglądów i wartości. To zdolność do prowadzenia sporów bez niszczenia wspólnoty. To sztuka budowania mostów tam, gdzie inni widzą tylko przepaście.
Być może brzmi to idealistycznie, ale czy nie tego właśnie potrzebujemy? Czy nie czas wreszcie wznieść się ponad plemienne wojny i dostrzec, że siła Polski leży właśnie w jej różnorodności, w wielości perspektyw i doświadczeń? Że możemy być jednocześnie nowocześni i tradycyjni, europejscy i dumni ze swojej odrębności, otwarci na świat i zakorzenieni w swojej tożsamości?
Bo ostatecznie nie chodzi o to, by wygrała ta czy inna partia. Chodzi o to, by wygrała Polska – nie jako abstrakcyjny byt z politycznych przemówień, ale jako wspólnota realnych ludzi, którzy mimo różnic potrafią razem budować lepszą przyszłość.
Z wyrazami szacunku dla wszystkich z Państwa, którzy zechca przeczytać całość mojego tekstu.
Ewa Milewska