Zawsze żyłam pełnią życia. Każdy wschód słońca witałam uśmiechem, w każdym człowieku szukałam dobra, a moje serce biło w rytm radosnej melodii istnienia.

„Carpe Diem” – te słowa wyryłam nie tylko w pamięci, ale i w codziennych gestach, w spojrzeniach rzucanych przechodniom, w śmiechu dzielonym z przyjaciółmi.

A teraz siedzę tu, z diagnozą jak wyrok, i paradoksalnie – czuję się bardziej żywa niż kiedykolwiek. Każda sekunda nabiera nowego znaczenia, każdy oddech staje się świadomym aktem istnienia. Nie ma już czasu na odkładanie marzeń na później, na niewypowiedziane „kocham cię”, na nieodebrane telefony od przyjaciół.

Co zostawiam po sobie? Może nie są to wielkie pomniki czy nazwiska w encyklopediach. Zostawiam ślady drobniejsze, ale równie trwałe – uśmiechy, które wywołałam, łzy, które otarłam, dłonie, które ścisnęłam w trudnych chwilach. Zostawiam zasadzone drzewa w ogrodzie, które będą dawać cień następnym pokoleniom. Zostawiam książki z podkreślonymi cytatami, które może ktoś kiedyś przeczyta i odnajdzie w nich to samo wzruszenie.

O czym będę śnić? O porannej kawie pitej na balkonie, gdy świat budzi się do życia. O śmiechu moich dzieci, o ciepłych dłoniach męża, o zapachu skoszonej trawy w letni dzień. O wszystkich tych momentach, które wydawały się tak zwyczajne, a teraz jaśnieją jak diamenty w mojej pamięci.

Paradoksalnie, świadomość końca nie napełnia mnie goryczą. Jest w tym jakaś przedziwna słodycz – możliwość świadomego pożegnania, docenienia każdej chwili, wypowiedzenia wszystkich niewypowiedzianych słów. To jak powolne zamykanie książki – nie w pośpiechu, ale z szacunkiem dla każdej strony.

Teraz, gdy końca nie da się już ignorować, czuję spokój. Jakby wszystkie puzzle życia wreszcie ułożyły się w całość, a ja mogę spojrzeć na ten obraz z dystansu i powiedzieć: „Tak, to było dobre życie”. I może właśnie to jest największą mądrością – nie ilość lat, które przeżyliśmy, ale świadomość, że wypełniliśmy je po brzegi miłością, współczuciem i radością.

W snach, które przyjdą, będę tańczyć. Z wszystkimi, których kochałam, ze wszystkimi, którzy odeszli przede mną. Będę tańczyć w świetle zachodzącego słońca, wiedząc, że choć dzień się kończy, piękno pozostaje. Bo może śmierć to nie koniec, a jedynie zmiana perspektywy – z tancerza w taniec, z fali w ocean, z pojedynczej nuty w wieczną symfonię istnienia.

A teraz, gdy przeglądam karty mojego życia, chcę powiedzieć coś ważnego – z głębi serca przepraszam każdego, kogo mogłam kiedykolwiek zranić. Nawet jeśli było to nieświadome, nawet jeśli nie wiedziałam, że moje słowa czy czyny mogły kogoś zaboleć. Widzę wyraźniej niż kiedykolwiek, że każde spotkanie, każda rozmowa, każdy gest ma znaczenie. I jeśli gdzieś po drodze moje działania sprawiły komuś ból – proszę o wybaczenie. Odchodzę ze świadomością, że choć nie byłam idealna, to zawsze starałam się być dobrym człowiekiem. I może właśnie ta szczerość intencji jest najważniejsza w ostatecznym rozrachunku.